31 października 2016

Echa odległego czasu - Pink Floyd - Meddle (1971)

Czterdzieści pięć lat temu zintegrowana harmonia wokali Davida Gilmoura i Richarda Wrighta poczęła snuć opowieść o podwodnym świecie i albatrosie nieruchomo wiszącym na niebie. Hipnotyzujące dźwięki karmiły uszy z głośników lub słuchawek, zaczynając od wprowadzenia - niby to zwyczajnego, pojedynczego akordu, powstałego przypadkowo (stąd pewnie ucho na okładce). Był to sygnał oznajmiający: "Zamknij oczy, słuchaczu, bo na najbliższe dwadzieścia trzy minuty zanurzysz się w bezdenne, perłowo-koralowe głębiny". Introdukcja miała uśpić umysł jednocześnie przygotowując go na tę podróż. Podróż pełną solówek, czysto improwizowanych momentów, krzyków mew, narastania i powrotu do tematu początkowego będącego jednocześnie klamrowym epilogiem.

Tylko Pink Floyd mogli skomponować taki numer. W rok po nagraniu innego, również fascynującego "Atom Heart Mother" będącego najczystszą fuzją rocka progresywnego i muzyki symfonicznej, klasyczna czwórka zarejestrowała inną suitę, już z dołączoną wokalizą i poetyckim tekstem Rogera Watersa.

"Atomowe Serce Matki" zajęło całą stronę A czarnej płyty. W odmienności od niej "Echa" umieszczono na tej drugiej pozostawiając jednak układ z poprzednika. W części pierwszej znalazło się miejsce dla pięciu innych utworów, nieco mniej podniosłych niż finał (co nie znaczy, że złych). Jako otwarcie, pokuszono się o ostry "One Of These Days" - stały bywalec każdej kompilacji zespołu, gdzie największy popis podjął Dave Gilmour z gitarą hawajską. Ale w porównaniu z nim, reszta albumu jest o wiele spokojniejsza. Floydzi korzystają z dobrodziejstwa folku oraz country bluesa w następnych piosenkach, tworząc chociażby urokliwe "A Pillow of Winds"; "Fearless", sięgając także po tematy jazzowe w najbardziej luzackie pozycji pierwszej strony "San Tropez". Zanim nadejdzie moment najważniejszy, Panowie pozwolili sobie na coś w rodzaju żartu wchodząc we współpracę z psem Seamusem (od którego zresztą pochodzi nazwa piątej kompozycji).

Celowo pominąłem wnikliwą część opisową z racji, iż o tej Płycie powiedziano praktycznie wszystko, podobnie jak w wypadku następców. "Meddle" to progresywny słup graniczny między różowiastą epoką psychodeliczną a floydowym progresem, jaki przypięto do ich marki na stałe. Jeszcze w następnym roku nagrano materiał do filmu "La Vallee" i właściwie obejrzałem ten obraz WYŁĄCZNIE dla ścieżki dźwiękowej i jej Twórców. Rock progresywny pozostał z Floydami praktycznie do końca. Ale ten real-progress to niewątpliwie początek lat 70-tych i album "Meddle".

19 października 2016

Co dalej z BRAMOSFERĄ?

Mija siedemnasty dzień od mojej ostatniej aktywności na blogu, gdy to 3 października napisałem post o wrażeniach z filmu "Ostatnia Rodzina". Nagromadziło się wiele spraw, które uniemożliwiają mi pisanie. Chociaż można byłoby pisać i pisać, gdyż za nami wiele gromkich wydarzeń. Zapowiedź pierwszego od ponad 10 lat longplaya The Rolling Stones, nowy album Comy, Nagroda Nobla dla Boba Dylana... Można by wymieniać w nieskończoność.

Wszystkich czytelników uspokajam z wejścia - blog się nie rozpada. Jeszcze w październiku pojawią się nowe posty :)

Michał


3 października 2016

"Ostatnia Rodzina" - w mikroświecie

Wracam po kolejnej przerwie do tematu poruszonego w poprzednim poście. Nadszedł dzień 30 września, od kilku miesięcy dzień ten kojarzony jest z premierą filmu Jana P. Matuszyńskiego "Ostatnia Rodzina". Na ten obraz czekali zwłaszcza zwolennicy twórczości artystycznej Zdzisława Beksińskiego -  malarza i fotografika urodzonego w 1929 roku w Sanoku, ale nie tylko. Jego syn, Tomasz, był autorem licznych audycji w Polskim Radiu (zwłaszcza w Programie Trzecim), na których wychowało się całe pokolenie polskich melomanów. Na ten obraz czekano właściwie od samego rozpoczęcia zdjęć jesienią ubiegłego roku. Gdy rozpoczęły się pierwsze pokazy prapremierowe jednocześnie mogliśmy zapoznać się z pierwszymi recenzjami, wnioskami, refleksjami na jego temat. I wśród nich znalazła się opinia Pana Redaktora Wiesława Weissa (Tylko/Teraz Rock), w której czytamy, iż postać Tomka Beksińskiego przedstawiona przez Dawida Ogrodnika zupełnie nie zgadza się z jego prawdziwą osobą. 

Ale po kolei.

Widz śledzi historię Beksińskich od chwili, gdy po przeprowadzce z Sanoka na warszawski Służew, oglądają mieszanie najmłodszego członka - wówczas 19-letniego Tomka. Sam Tomek od samego początku wyraża swój ogromny sprzeciw wobec życia w mieście stołecznym. Tęskni do domku nad potokiem, gdzie spędził lata dzieciństwa i wczesną młodość. Tęskni również za miastem, które nie tak dawno temu oblepił własnymi nekrologami traktując ten gest jako pożegnanie. Rodzice z obiema matkami Zdzisława i Zofii zamieszkują położony nieopodal blok przy Sonaty 6, gdzie Artysta organizuje swoją pracownię oraz tworzy nowe obrazy. W utrzymaniu porządku pomaga mu żona Zofia, w pokorze i cichości znosząca ekscesy męża i syna, które zdarzają się często, najbardziej ze strony pierworodnego. Harmonię rodzinną przerywa jego próba samobójcza z udziałem odkręconych kurków z gazem, który eksploduje po zaiskrzeniu lodówki.

Jeśli chodzi o Zdzisława (w tej roli Andrzej Seweryn), autorzy scenariusza pokazali najważniejsze wydarzenia z jego życia. Poza licznymi starciami z zachowaniem syna widzimy m.in. nawiązanie współpracy z marszandem Piotrem Dmochowskim (Andrzej Chyra) na mocy lukratywnego kontraktu. Zdzisław maluje, suszy płyty pilśniowe suszarką do włosów, odtwarza na własnym sprzęcie muzykę klasyczną, spożywa posiłek jednocześnie formując tezę, że "pieprzu jest zawsze za mało". Seweryn odgrywając rolę kieruje się oryginalnym sposobem bycia Zdzisława, co czyni z ogromną dbałością o szczegóły. Nie inaczej jest z Aleksandrą Konieczną idealnie kreującą Zofię jako spokojną, miłą, czasami także nieśmiałą oraz wrażliwą osobę. Patrząc na Tomka, dostrzegamy pozytywy, ale nie brakuje zgrzytów. Dawid Ogrodnik długo przygotowywał się do roli przy wsparciu znajomych młodego Beksińskiego oraz zachowanych materiałów audiowizualnych . Opanował sposób mówienia - w sposób szczególny intonację głosu z tzw. "kogutami" w głosie. Jednak patrząc na odtwórcę roli w późniejszym okresie można spostrzec, że 40-letni Tomasz wciąż jest tym samym Tomkiem, co na początku. W momencie, gdy odtworzony jest fragment programu "Wywiad z wampirem", filmowy Beksiński nie jest tak pełen wigoru jak w oryginalnym nagraniu.

Opinia Wiesława Weissa była pierwszym prawdziwie krytycznym zdaniem na temat debiutu kinowego Matuszyńskiego, z którego jasno wynika - Beksiński wykreowany przez Ogrodnika nie jest Tomkiem, jakiego Weiss znał przez całe dwadzieścia lat. Według współzałożyciela jednego z najpopularniejszych polskich magazynów rockowych, nigdy nie doszło do sytuacji, kiedy Tomasz wyrzuca przez okno telewizor.

"Ostatnia rodzina" jest filmem dobrym, jednak nie pozbawionym wad - niestety. W gruncie rzeczy chodzi także o pominięcie wielu ważnych wątków, jakie miały miejsce, i które powinny znaleźć się w scenariuszu. Epilog filmu ze sceną morderstwa Zdzisława Beksińskiego zupełnie minął się z prawdą. To nie było bezceremonialne morderstwo. Prawdą jest fakt, że zanim syn pomocnika malarza sięgnął po nóż zapytał o możliwość pożyczki, aby wyjść z opałów, przy czym spotkał się z odmową. Zabrakło też kwestii jego kuzyna, z którego pomocą przeciągnął ciało na balkon (na filmie - do pobliskiego pokoju), i z którym dokonał rabunku wartościowych przedmiotów. Jest to przyczepianie się do szczegółów, wiadomo. Ale mimo to delikatnie deformuje to prawdziwy obraz rzeczywistości.

Zdecydowanie, zwolennicy Zdzisława i Tomasza Beksińskich oraz osoby bliżej lub dalej zainteresowane nimi, historią i tematem mogą śmiało wybrać się do kin oraz sięgnąć po wydany w ostatnim czasie soundtrack do filmu oraz książkę Pana Weissa pt. "Tomek Beksiński. Porter Prawdziwy" jako dobre uzupełnienie.