29 listopada 2017

Bramosfera na jesień cz. 9 - George Harrison - Cloud 9 (1987)

Bramosfera na jesień - część 9

GEORGE HARRISON
CLOUD 9
DARK HORSE
1987

Ciężkie były te lata osiemdziesiąte dla najmłodszego z Czwórki Liverpoolczyków. Późnym wieczorem 8 grudnia 1980 roku w bramie Dakota House w Nowym Jorku szaleniec Mark David Chapman czterema strzałami pozbawił życia Johna Lennona. Z tej przykrej inspiracji George skomponował nostalgiczny i wspomnieniowy zarazem hołd dla poległego przyjaciela "All Those Years Ago", a wraz z nim - Paul i Linda McCartneyowie, Danny Laine oraz Ringo Starr. I chociaż reprezentowany przez ów singel album "Somwhere in England" radził sobie jako tako, jego następca - "Gone Troppo" - nie zachwycił. Stąd też decyzja o wycofaniu się z działalności muzycznej. Na ile? Trzydzieści pięć lat temu George nie miał zamiaru odpowiadać na to pytanie komukolwiek, również sobie. Stąd ten, jak się potem okazało, pięcioletni okres ciszy w jego dyskografii.

Luka, jak to luka, nie obfituje w wielkie działania. George z wolna zbierał siły od święta występując gościnnie na wszelkiego rodzaju koncertach zaprzyjaźnionych muzyków. Gdy pierwsza generacja Electric Light Orchestra z marszu zamykała kurtynę, zdołała jeszcze zaliczyć skromne tournee w 1986 roku, na które składał się m.in. występ w Birmingham - notabene - rodzinnym mieście Jeffa Lynne'a. Właśnie tam George'owi przyszło zamknąć show Bractwa Elektryków klasycznym szlagierem "Johniee B. Goode". Samemu Lynne'owi wkrótce została złożona propozycja objęcia fotela producenckiego w studiu Harrisona w Friar Park. Oznaczało to tylko jedno...

Każdy ma prawo do dłuższej przerwy na regenerację sił witalnych, która bardzo przysłużyła się Harrisonowi. "Chmura" jest skupiskiem sporej ilości przebojów będących ulubieńcami stacji radiowych (w sposób szczególny naczelny singel - "Got My Mind Set On You" - do dzisiaj lubi wracać), ale i nie tylko. Po niepowodzeniach komercyjnych z początków dekady nadeszła bowiem solidna rekompensata, przez co zawiedzeni fani mogli na nowo uwierzyć w harrisonowski kunszt (o ile w niego zwątpili). Zwłaszcza, że po latach Jurek przywrócił do studia duchy przeszłości. Czyżby zrozumiał, że odejście od sprawdzonej beatlesowskiej magii w kierunku niepewnej (i nie pasującej do charakteru muzyka) twórczości było jedynie wejściem w ślepy zaułek?

Płyta jest nowoczesna jak na rok swojego wydania, a to dzięki Jeffowi. Choć specjalnie dla fuchy producenta porzucił ELO, we współtworzonych przezeń dziełach zostawił wszystkie cechy rozpoznawalne. Na przedzie są soczyste gitary trzymające rytm. Produkowany w pełnych pogłosów latach osiemdziesiątych album zawiera naturalne brzmienie perkusji (zwłaszcza werbla). Syntezatory? Owszem, też są, ale nierzadko gdzieś tam przesunięte na dalszy plan. Jeff od dawien dawna dbał o naturalność w kompozycjach, co słychać w przypadku ostatnich wydawnictw. Taki szablon może jednych znudzić, drugich nadal podtrzymywać w zachwycie. Cóż, Elektrycy musieli mieć jakąś określoną domenę brzmienia.

Od wstępu, z utworu na utwór, tempo wzrasta. Tytułowy może lekko drażnić ślamazarnym wykonaniem, ale to tylko takie wrażenie. Lepiej wypadają "That's What It Takes" i "Fish on the Sand". Pierwszą uroczą piosenką jest następująca po nich "Just for Today" - przepełniona nostalgią i łkającą solóweczką, której nie mogło zabraknąć. W "This Is Love" wychodzi słońce. Od tej piosenki wzięli się Travelling Wilburys - supergrupa utworzona przez głównego kompozytora, producenta wespół ze zmarłym niedawno Tomem Pettym, Royem Orbisonem i Bobem Dylanem. A na nagranie "When We Was Fab" to chyba Liverpool się zjechał, by zarejestrować "tribute song" dla uczczenia rodzimej grupy muzyka. W dalszej drodze towarzyszą nam inne wysmakowane numery - "Devil's Radio. Popis gitarowy George'a wraca na "Someplace Else". Delikatnie może zrazić pełna przepychu "Wreck of the Hesperus", a zaciekawić wysmarowana orientalizmem "Breath Away from Heaven". No, i końcówka - najpopularniejszy cover Rudy Clarka z 1962 roku znany każdemu.

"Cloud 9" - ostatnia w pełni wypracowana przez Geroge'a płyta w jego solowej dyskografii. Szkoda, że nie zostało nagrane nic więcej. Bo przecież "Brainwashed" z 2002 roku to zbiór nieużytych nigdzie szkiców dostosowanych do odbioru przez Jeffa i Dhaniego Harrisona.


1 listopada 2017

Bramosfera na jesień cz. 8 - Czesław Niemen - Niemen Enigmatic (1970)

Bramosfera na jesień - część 8

CZESŁAW NIEMEN
NIEMEN ENIGMATIC
POLSKIE NAGRANIA "MUZA"
1970

Nie byłoby "Fortepianu Szopena" bez Norwida. Nie byłoby "Vade-Mecum" bez Norwida. A zatem jest wszystko jasne i wszelkie wywody proponowałbym odstawić na bok.

Któregoś razu, w czasach głębokiej komuny mój dobry znajomy, wówczas dwudziestolatek, wykłócał się ze swoim ojcem o artyzm Czesława Niemena. Senior, wierny swoim stereotypom nie śmiał nawet usłuchać próśb pierworodnego, aby przepuścić przez swoje uszy tej strasznej chałtury niejakiego Wydrzyckiego. W jego opinii wokal używany przez właściciela wyraźnie zniechęcał, czemu przeciwstawny był najmłodszy domownik. Jego oddanie twórczości autora "Dziwnego świata" sięgało nierzadko różniastych wybryków. Do największego należał "cichy" wyjazd na koncert do jednej z warszawskich hal widowiskowych. Chociaż synuś świadomie złamał ojcowski zakaz i liczył się z konsekwencjami, w chwili występu następstwa nie leżały w sferze zainteresowań młodziaka z długimi włosami. Liczyło się to, co jest teraz - muzyka Niemena na żywo.

"Enigmatic" - punkt w niemenowskiej dyskografii o tyle mocny, że tego typu wyczyny nie miały miejsca ani przed, ani nawet po wydaniu płyty. Zerknijmy na niby niewielką, ale wartościową listę utworów. U nas nad Wisłą coś takiego jak suita rockowa zajmująca całą stronę longplaya nie należało do spraw częstych. Szesnaście minut "Rapsodu" to pierwsza rzecz i myśl jaka przychodzi, gdy spotka się zdjęcie głównego kompozytora otoczone złotą obwódką przy organach i świecach. A za moment w umyśle roznosi się majestatyczny chór, który w 1977 roku wykorzysta niemiecka kompania krautrockowa Jane w dreszczowcu "Between Heaven and Hell".

Ceremoniał pogrzebowy generała Józefa Bema ubrano w odpowiednie melodie oraz partie wyraźnie od siebie oddzielone. Niemen spełnił jakże oczywisty obowiązek umieszczenia dzwonów i organów pojawiających się od pierwszych sekund Monumentu Norwida. Instrumenty, chór, instrumenty, chór, wreszcie kilkusekundowa burza towarzysząca ułożeniu trumny na katafalku. Szczegółowy opis uroczystości pozostawmy już Niemenowi, który na swój podniosły sposób adekwatny do sytuacji relacjonuje wokalowo krok po kroku wydarzenia pogrzebowego wątku "Enigmatic".

Po Norwidzie czas zinterpretować fuzję z Adamem Asnykiem. W "Jednego serca" słychać większy wpływ bluesa, niż szeroko pojętego progresu. W nagrywaniu Mistrza wspomogli Zbigniew Namysłowski na saksofonie, Tomasz Jaśkiewicz z gitarą oraz same Alibabki. Finalny wynik przypomina amerykańskie klimaty ocierające się o gospel (organy i chórki). No, i ta improwizacja Namysłowskiego. W "Kwiatach ojczystych" już zwolniono tempo, ale wraz z opisem poszczególnych regionów Polski widać ich szerokie panoramy - Kazimierz Dolny, Zamość, Wisłę pokonującą drogę z Baraniej Góry wprost ku Bałtykowi. Może to zasługa tych akcentów? Ostatnie minuty wypełnia urokliwa "Mów do mnie jeszcze", gdzie sporo do popisu daje Niemen gitarze Jaśkiewicza.

Minęło trochę czasu od chwili samowolnej eskapady bohatera pierwszego akapitu na koncert. Staruszek jeszcze przez wiele lat utrzymywał swoje nieprzychylne zdanie, a wraz z nim określenie "Ten Niemen to wyjec". Aż do dnia, gdy ów "Wyjec" wypuścił "Sen o Warszawie". Synuś zaraz po pierwszym odtworzeniu przywołał ojczulka, aby zaprezentować mu nagranie.
- Ładne - stwierdził ojciec - Ale kto to śpiewa?
- Nie poznajesz? To ten twój "Wyjec", z którego tak się nabijałeś. A tak mówiłeś, że nigdy nie nagra numeru z orkiestrą...
- Niemen? Niemożliwe! 
- To lepiej uwierz, tato... Uwierz...
 Po czym znów nastawił igłę gramofonu na zewnętrzną krawędź płyty.