23 stycznia 2017

Muzyczni Jubilaci - Pink Floyd - Animals (1977)

Wynajęty snajper dzierżył w swych dłoniach szerokiego kalibru sztucer z lunetą. Z miejsca, w którym przebywał, widział cały Londyn. Na pewno widziałby więcej z wierzchołka jednego z czterech kilkunastometrowych kominów, jakie górowały nad jego głową. Kompleks Battersea w południowo-zachodniej części miasta został w połowie zamknięty dwa lata wcześniej i tego dnia miał być świadkiem niecodziennej sytuacji.

Na dole obok obiektu ekipa techniczna napełniała helem balon w kształcie świni. Algie miał za chwilę wznieść się na wysokość połowy dwóch kominów od strony południowej, by stać się głównym punktem fotografii, wykorzystanej na płycie grupy Pink Floyd.

Los sprawił, że podczas sesji (podczas której obecni byli członkowie zespołu) linka łącząca świnkę z ziemią urwała się. Na nic zdały się próby zestrzelenia jej przez snajpera pod kominami. Uciekinier za szybko wzniósł się w powietrze, co uniemożliwiło interwencję helikoptera patrolującego przestrzeń powietrzną na czas operacji. Bilans - utrata balonu, przestraszony pilot samolotu i zdewastowane pole.

Wobec nieobecności głównego bohatera grafik Storm Thorgerson dokleił jego podobiznę na czystą fotografię elektrowni.

Wujek Roger podczas trasy "In The Flesh" w 1977 roku
Była mowa o ludzkich skrzywieniach opisanych w półmroku, gdzie jedyną jasność stanowiła wąska strużka światła rozszczepiona w przeźroczystej bryle trójkątnego pryzmatu. Gdy wokalista i autor genialnych surówek w jednej osobie śpiewał chyba najsłynniejszą piosenkę o tęsknocie, wspominając przy tym starego przyjaciela pokonanego przez nadmiar używek i ciężar sławy, jednocześnie dwóch dżentelmenów, w tym jeden dosłownie płonący żywym ogniem podawali sobie łapy.

A teraz, Drodzy moi, posłuchajcie opowieści Waszego kochanego Wujaszka Rogera. Dziś będzie o pieskach, świnkach i owieczkach - zupełnie z innej bajki, jakiej nie znacie.

Chociaż początek ma rzadkie, optymistyczne wejście, nie mijają dwie minuty, po których robi się ciemno.

Przez siedemnaście minut pierwszego rozdziału poznajemy zanimalizowanego osobnika spod znaku psa. Strasznie lubi żerować na słabszych, dodatkowo ich kosztem. Facet początkowo mydli ofiarom oczy, by po przyjacielskim zagłaskaniu wyrwać im, co się da. Mając kilkaset skoków na koncie traci kontrolę nad sobą, skutkiem czego dogorywa w całkowitym odosobnieniu.

Bohaterami drugiego libretto są różowe czworonogi obecne w duszy rządzących, znanych z wystąpień w telewizji. Gdzie świnia, tam i koryto - święte miejsce zapewniające przepych i utrzymanie. Jakoś trudno jest się oderwać świni od koryta. Po cóż miałaby odchodzić? Co będzie, gdy konkurencja zaplanuje zmianę i eksmisję?

Sniper on the chimney!
I na koniec - stado owieczek idących za pasterzem - z przymusu lub dobrej woli - to bez znaczenia.
Mają podążać, choćby i przez pole pełne cierni. Mają iść, choćby na końcu drogi miałaby znajdować się rzeźnia. Jak w "Piłacie i innych" Andrzeja Wajdy. Są bezbronne i pozbawione daru samodzielnego decydowania o swoim życiu. Ulegają silniejszym i nie wyrwą się z kajdan, dopóki żyją oprawcy... lub one...

Wujek Roger kończąc lekturę "Folwarku zwierzęcego" wiedział już, o czym będzie następna płyta. Wstępne wersje utworów z niedopieszczonymi tekstami zaprezentowano podczas koncertów w 1974 roku, gdy znane nam dzisiaj "Dogs" i "Sheep" nosiły robocze nazwy "You've Got to Be Crazy" i "Raving And Drooking".

Widziałbym w "Animals" kontynuację "Darkside". W obu programach temat główny to ciemna strona człowieka. Z tym, że nasz Jubilat sprzed lat czterdziestu jest o wiele dosadniejszy i o wiele bardziej wulgarny. No, i szczerszy, rzecz jasna.

Zaraz po premierze Floydzi wyjechali w długie tourne koncertowe, w trakcie którego, na jednym ze stadionowych występów narodziła się idea "Ściany". Ale zostawmy ten fakt na inną okazję... Może na listopad 2019...?

4 stycznia 2017

Muzyczni Jubilaci - 50 lat debiutu The Doors


Pierwszy wielki 50-latek w tym roku, rocznik '67 i jedynka w kolejności w naszym nowym cyklu "Muzyczni Jubilaci 1967-1987" - debiut amerykanów z The Doors. Muzyczna rewolta rozpoczęła się na długo przed głośnym Latem Miłości i premierą "Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza" i "Disraeli Gears" Cream (o których będziemy oczywiście mówić). W ciągu ostatniego tygodnia sierpnia 1966 w studiach Sunset Sound Recorders kwartet muzyków komponujący od roku nagrał materiał na swój debiutancki krążek. Właśnie od niego miała na dobre rozpocząć się przygoda zespołu działającego pod szyldem THE DOORS.


Oglądając wstęp do filmu "Czas Apokalipsy" F.F. Coppolli widz przez dobrą minutę widzi wietnamską dżunglę. Ma dużo czasu, by przyzwyczaić swoje oczy do jej zieleni i delikatnie poruszanych przez wiatr gałęzi. W tle posępnie dźwięczy gitara, wygrywając łatwy do zapamiętania układ. Raptownie, głos Jima Morrisona odśpiewuje "This is the end...", a busz w jednym momencie zostaje strawiony przez ogień amerykańskiego napalmu. 



Zaczęliśmy od końca, ale jakoś nie byłem w stanie zacząć od "Break on Through (To The Other Side)". "The End" poza pierwszym na liście numerem jest wizytówką albumu, kultową zresztą. No, i "Light My Fire" z popisem klawiszowym Raya Manzarka. I chociaż reakcje publiki na koncertach dawały wyraz rosnącemu kultowi samego frontmana, to należy pamiętać o wielkim wpływie kompozytorskim pozostałej trójki. Gdzie mogłaby występować taka swobodna parabola, jak na pierwszej płycie Doorsiaków? "Light My Fire" zdała egzamin podczas występów, gdy uczestnicy mieli skłonności do skoków na scenę. Podobnie z "I Looked At You". Inna bajka w przypadku "End Of The Night" - spowolnionego, enigmatycznego, nastrojowego kawałka. Każdy z utworów jest indywiduum.



Nie mogło się obyć bez rocznicowego wznowienia pełnego bajerów i niespodzianek. Zaplanowane na koniec marca wydawnictwo będzie zawierać płytę winylową z oryginalnym miksem mono albumu z 1967 roku plus trzy dyski CD - wersję stereo, mono oraz zapis koncertu z The Matrix zarejestrowany kilka tygodni po premierze płyty. Sztuka warta posiadania przez wzgląd na mix mono i koncert.

I własnie od takiego indywiduum dobrze jest zacząć nowy cykl artykułów.




2 stycznia 2017

23. Trójkowy Top Wszech Czasów - podsumowanie

"Mamy tedy rok" 2017.
Top Wszech Czasów w Programie Trzecim to już tradycja, wpisana w historiografię tego radia na stałe. Od dwudziestu trzech lat Trójka rozpoczyna Nowy Rok od kilkunastogodzinnego plebiscytu - setki piosenek wytypowanych w głosowaniu przez słuchaczy. Dla nich samych TOP noworoczny wraz z Polskim to już Świętość.

A więc przełom! Jeszcze rok temu poprzednie notowanie uplasowało znany wszystkim Number One, który przez dziesięć notowań siedział na szczycie - "Brothers in Arms" grupy Marka Knopflera. Pierwszej dziesiątki listy nie opuścił żaden przebój, który był w niej obecny w roku poprzednim. Jednak zapanowała tamże mocna roszada. O samej zmianie świadczy nowy Lider - "Bohemian Rhapsody" Queen, który wskoczył na Mount Everest z 3. miejsca zrzucając tam "Starway to Heaven" Led Zeppelin, a dawny szczyt na drugie. Mocno spadł "Again" Archive, bo z 4-tego na 8-me.

Znów najwięcej Floydów mówiąc o liczbie - każde z ośmiu kompozycji mogliśmy usłyszeć w TOPie. 

1. Money - miejsce 89 [wcześniej 72]
2. Time - 58 [53]
3. Hey You - 24 [26]
4. Comfortably Numb - 22 [25]
5. Another Brick In The Wall, Part 2 - 29 [22]
6. High Hopes - 18 [17]
7. Shine On You Crazy Diamond - 17 [15]
8. Wish You Were Here - 5 [bez zmian]

Zwycięzcy z Queen w notowaniu pojawili się 3 razy:

1. Innuendo - 76 [78]
2. The Show Must Go On - 40 [38]
3. Bohemian Rhapsody - 1 [3]

TOP rozpoczęty został po polsku "Snem o Warszawie" Czesława Niemena (miejsce 100). W poprzednim roku jego "Dziwny jest ten świat" jako najwyżej notowany polski utwór znalazł się na 14-tym miejscu. W tym wypadku w 23. TOPie nadeszła kolejna zmiana. Niemen ustąpił Grzegorzowi Ciechowskiemu i "Nie pytaj o Polskę".

Prowadzący notowanie:

Marek Niedźwiecki (9:00-12:00)
Piotr Metz (12:00 - 15:00)
Piotr Baron (15:00 - 18:00)
Piotr Stelmach (18:00 - 21:00)

Przed rokiem nie wychylałem nosa z domu, by trwać przy radiu. W tym roku podczas powrotu z imprezy sylwestrowej pociągiem trzymałem kabelek od słuchawek jak najbliżej okna, by złapać fale. Opłacało się, bo zakłócenia były znikome. Teraz możemy już żyć Polskim TOPem na późną wiosnę :)

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2017 ŻYCZY ZESPÓŁ BRAMOSFERY!!!