15 czerwca 2017

Roger Waters - Radio KAOS (1987)

"Michał, wielkie dzięki za twój tekst o mojej najnowszej płycie. Ale pamiętaj! Piętnastego czerwca, trzydzieści lat temu, wydałem inną, taką amerykańską. Pamiętasz Billego? Tego, co jeździł na wózku i nastraszył cały świat? O nim właśnie mowa!"

Powyższe słowa wypowiedział Wujaszek podczas naszej niedawnej rozmowy telefonicznej. Chciał przypomnieć o innym istotnym albumie przyćmionym nieco wielkością swojego następcy przed lat 25-ciu. Przyćmionym, ale interesującym zarazem.

Trwamy nieustępliwie w pamiętnym roku 1987. Zanim BRAMOSFERA znów zejdzie do ciemnych, wilgotnych bunkrów przypomnę Wam sytuację amerykańskiego radiowca z LA, który miał okazję rozmawiać na antenie z pewnym inwalidą. Przy ostatniej rozmowie doznał mocnego wstrząsu, tak jak wszyscy mieszkańcy Matki Ziemi. Jednak po kolei.

Radiostacja K.A.O.S. jest chyba czempionem słuchalności w Mieście Aniołów i okolicach. Na jej falach, bez względu na porę dnia lub nocy, serwują tam prawdziwy american rock 80s. Dałbym sobie uciąć głowę, że każdy mógłby znaleźć tam coś dla siebie.

Dla Jima - tutejszego prezentera i DJ-a miał to być zwyczajny dzień pracy - kolejna audycja, kolejny mile spędzony czas i rozmowy ze słuchaczami. Samo studio radiowe, a zwłaszcza stanowisko z mikrofonami otoczone półkami z płytami, magnetofonami szpulowymi, gramofonami i stołem mikserskim do samorealizacji uważał za Świątynię, przez którą nawiązywał ze słuchaczami szczególny rodzaj jaźni.

JIM
Halo, halo, tu Radio K.A.O.S. z Los Angeles. Przystępujemy do wysłuchania próśb od słuchaczy. Kto pierwszy na linii?

BILLY (komputerowym głosem)
Witam, jestem Billy.

JIM
Słucham.

BILLY
Odbieram fale radiowe w swoim umyśle.

JIM
Naprawdę? Ach, rozumiem! Zatem, specjalnie na życzenie słuchacza Billego, zagramy "RADIO WAVES".





Tak właśnie zaczyna się muzyczna nowela o tym, jak 23-letni Walijczyk, przykuty do wózka inwalidzkiego, wykorzystując swoje ponadprzeciętne zdolności dokonuje manifestacji swojej opinii o współczesnych wojnach przy użyciu... sił militarnych. Jednak to jedynie przestroga dla ludzkości.

Latem 1987 roku powstały dwa ugrupowania fanowskie o odmiennych zdaniach. Długa rozprawa sądowa z udziałem Davida Gilmoura i Nicka Masona o przyznanie im wyłącznego prawa do używania szyldu Pink Floyd wyłoniła zwycięzców. Od tamtego momentu dawni koledzy Rogera kontynuowali działalność jako stara gwardia, przywracając z powrotem Ricka Wrighta. Przed rozprawą Roger miał już gotowy materiał na swój drugi solowy album, a za datę jego premiery wytwórnia Columbia wyznaczyła dzień 15 czerwca.

Miało być zupełnie inaczej - bez żadnego oniryzmu, kontaktów z przygodnie spotkanymi kobitkami i kubków pełnych kawy. O samej wojnie będzie tu jak na pęczki. Cały Wujek!

Prolog "Radio Waves" został zbudowany na dyskotekowopodobnym motywie z fajnymi syntezatorami i ciekawym chórkiem kobiecym. Perkusyjne pogłosy, charakterystyczne dla muzyki lat osiemdziesiątych nie ominęły też i tej produkcji. Wstęp się udał. "Who Needs Information" nieco zwalnia rytm na sześć minut, ale ubytek uzupełniają zmyślne gitary i klawisze. Interesującym nagraniem jest to następne - "Me or Him", a w nim Roger próbujący swych sił w gzre na bambusowym flecie shakuhachi. Te dwa są jedenastoma minutami pełnymi względnego spokoju. "The Powers That Be" natychmiast podnosi towarzystwo na nogi, ale nieznacznie. Przy "Sunset Strip" można by było bezkarnie tańczyć. I tu postawmy kropkę.



Pięć piosenek opisuje Billy'ego, jego rodzinę, umiejętności i przypadłość. Ostatnie trzy ujawniają mroczny plan względem świata. Za pośrednictwem Radia K.A.O.S. niepełnosprawny oznajmia, iż właśnie przejął kontrolę na zasobami nuklearnymi. Wszelkie głowice atomowe zostały odpalone i lecą w kierunku stolic państw. Światu zostały cztery minuty...

BILLY
Odliczanie...

JIM
O.K.

BILLY
Przycisk wciśnięty, Jim...

JIM
Jaki przycisk?

BILLY
Taki duży... czerwony...

JIM
TEN czerwony przycisk?

BILLY
Żegnaj, Jim...

JIM
Do widzę... Och, no tak! Żegnaj!
Z tej strony Jim, Radio K.A.O.S. Mamy piękny, letni, południowokaliformijski dzień. Na termometrach prawie trzy dychy! Eee... chwila, czy ja powiedziałem "piękny"? Lepsze byłoby "BOMBOWY". Zostały nam cztery minuty... A zatem - gorąca prośba do wszystkich - przeżyjmy je nak najlepiej.

Czyżby zapowiedziany przez Jamesa Camerona na rok 1997 koniec świata miał nadejść wcześniej? Panika ogarnia tych, którzy usłyszeli komunikat. Nie ma gdzie się podziać, ani uciec.

BILLY
3...2...1...

JIM
Żegnaj, Billy...

Na całej Ziemi padło światło elektryczne.

Koncept zamyka "The Tide is Turning (After Life Aid)" - manifest o tym, w jaki sposób ludzie okazują nadzieję na lepsze jutro wobec niebezpieczeństwa. Płonąca świeca do jej symbol. A tych świec płonie łącznie milion. Wolno wyciszającym się chórem i kilkoma sekundami komunikatu podanego alfabetem Morse'a kończy się jedna z najpiękniejszych płyt lat osiemdziesiątych.

Otwieram pancerne drzwi i schodzę kamiennymi stopniami w bezkresny mrok, widząc jedynie nogi w świetle latarki.





14 czerwca 2017

Marillion - Clutching at Straws (1987)

W otoczonym grubym murem wyznawców obozie nastąpiła schizma. Oto plemię miał lada chwila opuścić wódz i szaman w jednej osobie, by żyć samotnie i pisać poetyckie teksty pod własnym nazwiskiem. Rybka - bo tak nazywali go pozostali kapłani i wspomniani wyznawcy - urządził sobie przeprowadzkę do nowego akwarium. Gdy tylko je urządził, dawne plemię odnalazło nowego przywódcę, w którym śpiewa po dzień dzisiejszy.

Jeszcze przed schizmą była trasa. A wcześniej album - zdecydowane przeciwieństwo poprzednika..

Niespełniony pisarz spędzał czas samotnie w mieszkaniu w Milwakee (USA). jedynym towarzyszem była butelka napoju wyskokowego, przynosząca tymczasowe ukojenie. Tuż obok niej w ramce widniała fotografia - nasz bohater przed kilkoma laty z żoną i dwójką dzieci - cała czwórka uśmiechnięta od ucha do ucha. Obrazek działał dwojako. Gromadził bowiem wszystkie najlepsze wspomnienia ze wspólnego życia. Wystarczyło nań spojrzeć, by ojciec usłyszał śmiechy obydwu pociech. Szkoda, że to wszystko minęło, jak łzy po deszczu... I to jest ta druga, przykra strona.

Główny bohater libretta wypija jednym haustem kolejną szklanicę whisky. Kolejną - najbezpieczniej powiedzieć. Stracił rachubę z wiadomych względów. Ten ciąg trwa już bardzo długi czas, a lekarz otwarcie napominał - "Skończ pan z tym, bo wykitujesz przed 30stką!". Torch chcąc skwitować to na swój liryczny sposób, odpalił: "A więc wątroba chce zostawić swoją kochankę!".



Rozliczenie  - to chyba najkrótsze słowo opisujące czwarte wydawnictwo studyjne zespołu Marillion. Już podczas nagrań szumiało od nieporozumień między głównym wodzem a kapłanami. Ale nawet wszelkie kwasy nie przeszkodziły grupie w przygotowaniu oryginalnej historii z alkoholem w tle, oprawionej szeroką gamą rocka neoprogresywnego lat 80-tych.

Rozdział "Misplaced Childhood" o pierwszych uczuciowych wzlotach i upadkach jest bardziej sielankowy. Wydany 12 czerwca A.D. 1987 "Clutching at Straws" to już czarny scenariusz o życiu prozaika topiącego smutki w metrach sześciennych whisky. Sam Fish miał zawrzeć w tekstach swoje wątki autobiograficzne związane z przeżyciami po spożyciu, co czyni z tekstów opowieść niezwykle wiarygodną. Dramatyzm niepokoi, a na tej płycie jest go najwięcej. Od pierwszego utworu "Hotel Hobbies", od pustych korytarzy tytułowego hotelu, rozpoczyna się ponad 50-minutowy monolog głównej postaci o otaczającym go szarym świecie, w którym przyszło mu żyć po licznych niepowodzeniach. Syntezatory Marka Kelly'ego są ukazane praktycznie na każdym kroku i w każdym utworze, jednak ustępują równomiernie miejsca nadwornemu gitarzyście grupy Steve'owi Rothery, który pozostawił swoje charakterystyczne riffy i zapadające w pamięci solówki. Dlatego własnie nie potrafię zrozumieć umieszczenia na oryginalnym LP wersji "Going Under" z popisową grą Wioślarza (wylądowała na singlu). Ale ubytek nadrabiają ostatnie utwory - najbardziej poruszające, w sam raz na koniec smutnej płyty. Od "Torch Song" aż po "The Last Straw" poznajemy ciemną stronę tożsamości bohatera wykreowanego przez Fisha. W wiązance znajdują się dwie najważniejsze kompozycje - "Slainte Mhath" i "Sugar Mice". A jaki epilog? Wcale nie wesoły. Na końcu nie ma czegoś takiego, jak "Happy Ending"...



Zastanawiające jest pytanie - jak mógłby wyglądać Marillion, gdyby nie odejście Szamana ze Szkocji? Trudno wyczuć. Co by nie było, Fishowi udało się zbudować swój spiżowy pomnik w ciągu czterech lat i dzięki czterem albumom. A wśród tych czterech longplayów są dwa Magnumy - "Fugazi" oraz nasz tegoroczny Jubilat - "Clutching at Straws".

Slainte Mhath!

4 czerwca 2017

RECENZJA: Roger Waters - Is This Life We Really Want? (2017)

...If I had been God
I would have rearranged the veins in the face to make them
more resistant to alcohol and less prone to ageing...

Po tamtym przełomowym odsłuchu "Rozbawionych na śmierć", gdy zżyłem się z tym albumem na dobre i złe, pierwsze zasadnicze pytanie brzmiało - czy Wujaszek Roger zaskoczy czymś jeszcze? A nawet jeśli coś wypali, czy będzie to godny następca klasyku sprzed ćwiary wieku? Sytuację można porównać do tej zaistniałej w połowie lat siedemdziesiątych, gdy macierzysta grupa basisty łamała sobie głowy nad stworzeniem równie perfekcyjnego materiału na następce "Ciemnej Strony". I chociaż "Wish You Were Here" został zaliczony w poczet najmocniejszych punktów dyskografii Pink Floyd, nie mniej cień poprzednika i przypięta wizytówka "tego drugiego po Darkside" zostały z tą płytą na zawsze.

Lata szły jedne za drugimi, a Wujek grał po raz kolejny trasę "The Wall", skwitowaną porządnym dokumentem filmowym i albumem koncertowym. Ale nawet takie dopieszczone do najmniejszego detalu przedsięwzięcia sprawiały dozę niewystarczalności. Od artysty solowego grono fanów ukradkiem wymaga nowości. W przypadku 73-letniego basisty to też sprawdzenie jego zdolności kompozytorskich w warunkach czysto studyjnych. Świeżutka bułeczka pod tytułem "Is This The Life We Really Want?" to wynik tego sprawdzianu zadanego Rogerowi przez zwolenników.



Aktualność zawsze była oczywistością każdej płyty Rogera. Jak doskonale pamiętamy na pierwszą linię wyszła wojna o Falklandy, potem niemy inwalida na wózku nastraszył cały świat III wojną światową (o tym już 15 czerwca), jeszcze później nadeszła Zatoka Perska. A teraz rozmawiamy o uchodźcach. bezmózgim przywódcy-kapitaliście i chęci pomocy potrzebującym.

Roger postanowił zrobić fuzję melodii, jakie znamy z dawnych różowiastych lat, tworząc misz-masze pod swoje teksty i przesłania. Skrzyżowano tu wiele takich czy innych motywów. Gdy zobaczyłem wideo, na którym Wujek pracuje w studiu nad "Smell The Roses" usłyszałem "Have A Cigar" ze środkową częścią kanonicznego "Echoes". W "Picture That" aż szalało od pamiętnego "Welcome to the Machine" i "One of these days". Tym razem więcej w setliście utworów wyciszonych, pozbawionych gitarowych popisów (powiedzmy sobie szczerze, prawie ich nie ma), a zaproponowane kompozycje zostały podparte akustykiem i smyczkami. Brakuje tego szalonego pazura w całości... I chociaż na "Amused to Death" też zdarzały się spadki mocy i okrzyków, sytuację ratował Jeff Beck.



Wujek robił, co tylko było w jego mocy, by wyrazić swoją gorzką osobowość wobec problemów, z jakimi boryka się cały glob ziemski. I chociaż wokal wciąż ma w sobie dawną energię, czegoś jednak brakuje. Egzamin wyszedł pozytywnie, ale nie ma już tych przekonywujących, wyciskających łzy i szokujących chwil jak te wydane we wrześniu 1992 roku z powtórką latem 2015.

Is this the LP we really want...?

1 czerwca 2017

Powrót kolorowej Ikony




Od sześciu miesięcy trwamy w bogatym w rocznice roku 2017. I chociaż w każdym celebrujemy jakieś ważne rocznice, dziś skupimy się na tylko jednej. Będzie ona z piątką i zerem, bo jakże inaczej?

Czterdzieści siedem... - tyle czasu upłynęło od chwili podania komunikatu Paula McCartneya, w którym ogłosił odejście z zespołu. Oświadczenie położyło przy tym kres działalności formacji muzycznej bogatej w liczne i przełomowe twórcze osiągnięcia.

Do pierwszej połowy lat 60-tych Beatlesi grali wizytówkowy dla tego okresu rock'n'roll, dając jednocześnie impuls innym muzykom, aby poszli tą samą drogą. Beatlemania, niczym rakieta wystrzeliła z Wysp Brytyjskich w kierunku Europy, USA by, jak to ujął Allan Williams - "zatoczyć szeroki krąg nad całym światem" . Szał skutkował m.in. założeniem w Szwecji The Hep Stars, w którym na klawiszach grał późniejszy współzałożyciel Abby - Benny Andresson. Nie w sposób pominąć Polski, gdzie tutejszą estradą rządził urodzony w Pułtusku Krzysztof Klenczon z Czerwonymi Gitarami.

Koncerty dla The Beatles stanowiły ważny i obowiązkowy punkt promocji. Zjawisko wielkiej manii ze strony fanów był obecny na każdym ich występie. Piski i omdlenia wielbicielek, nieskończone interwencje policji i służb porządkowych, hałas i euforia to tylko niektóre i "stałe" części tras. Im dłużej trwały, tym bardziej męczyły członków kwartetu. Kilka tygodniu po premierze innowacyjnego albumu "Revolver', 29 sierpnia 1966 roku w Candlestick Park w San Francisco miał miejsce ostatni koncert na regularnej trasie koncertowej. Po końcowym utworze panowie zapakowali się do samochodu i odjechali.

Pięćdziesiąt lat temu nastąpił przełom. Jego kroki usłyszeć można było na wspomnianym "Revolverze", a istny wstrząs miał dopiero nadejść.

Beatlesi zamknęli za sobą drzwi do studia przy Abbey Road jesienią tego samego roku z mocnym postanowieniem stworzenia materiału zupełnie odbiegającego od swoich poprzednich dokonań. Miejsce czterech ugrzecznionych chłopaczków w garniturkach miał zastąpić paradny kwartet w kolorowych, jaskrawych ubraniach łączący muzykę rockową z instrumentami dętymi. W założeniu płyta przyjęła kształt punktu granicznego, ostatecznie kończąca stary, skoczny okres, a oficjalnie rozpoczynająca o wiele bardziej kreatywny, rozbudowany rozdział ich historii.

Pod znakiem tej płyty nieodłącznie figuruje liczba 400. Tyle bowiem godzin muzycy poświęcili na przygotowanie całego konceptu przenosząc go z zapisanych skrawków papieru poprzez instrumenty i inne maszyny w studio na nośnik magnetyczny. Dało to razem 134 tygodnie sesji nagraniowych.

Wspomniane oznaki gruntownych przemian były widoczne nawet w tytule dzieła. W latach 60-tych rodziły się zespoły przyjmujące kilkusłowne nazwy. W tej podniosłej chwili Beatlesi chwycili za tę modę mianując fikcyjną trupę "Orkiestrą Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza", co tylko podkręciło całą koncepcję, która oficjalnie została zaprezentowana 1 czerwca 1967 roku.
W chwili trwania konfliktu wietnamskiego oraz u progu wybuchu arabsko-izraelskiej "wojny sześciodniowej"  świat otrzymał swojego rodzaju "ścieżkę dźwiękową" Lata Miłości. Zbuntowani i przeciwstawni polityce Stanów Zjednoczonych hipisi natychmiast okrzyknęli Wielką Czwórkę muzycznymi "kaznodziejami" miłości i pokoju. W czasie ogromnego korzystania z tzw. "używek" wielu artystów tworzyło bajeczne teksty piosenek. "Sierżant" jako sztandarowy przykład albumu rocka psychodelicznego pełen jest takich odniesień, o czym świadczy utwór "Fixing A Hole" Paula McCartneya. Kontrowersyjna inspiracja, w przypadku "Sierżanta" nie umniejsza mu roli płyty przełomowej. Przeciwnie. Ona wręcz dodaje mu kolorów. Jest to zdecydowanie odejście od standardów rock'n'rolla jak i również odważne dążenie ku nowym, nowatorskim i pozakanonicznym brzmieniom. Paradoks jednak wyraźnie podkreśla wejście nowego nurtu do kanonu, z którego inny artyści mogą czerpać inspiracje.

"Sierżant" był, jest i zawsze będzie powracającą Ikoną. Wracał przy okazji reedycji katalogu dyskograficznego, rocznic, premier encyklopedii muzycznych i okazyjnych artykułów. Na krótko przed 1 czerwca "Sierżant" wrócił w ekskluzywnej odsłonie. Giles Martin - syn zmarłego rok temu producenta George'a Martina, znany ze współprodukcji albumu "Love" oraz przygotowania reedycji składanki "Ones" stworzył zupełnie nowy miks stereo materiału. Jest to okazja do odbycia wyjątkowej podróży w rok 1967, a konkretnie - do odwiedzenia studia nagraniowego. Materiały dodatkowe obejmują bowiem wersje demo wszystkich trzynastu utworów ustawionych w chronologicznym porządku ich powstawania. Próbkę mogliśmy wysłuchać niespełna miesiąc temu za pośrednictwem portalu magazynu "The Guardian", który ujawnił podejście nr 9 kompozycji tytułowej. Fani The Beatles mogą przypomnieć sobie niezwykły dokument telewizyjny, wyprodukowany w 1992 roku, ujawniający kulisy tworzenia płyty. Będzie to, na chwilę obecną, najdoskonalsze wydanie Ikony.

Fani Beatlesów na całym świecie zapowiedzieli wydarzenia związane z 50-leciem "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band". W ich poczet zalicza się niedawny zlot członków Lubelskiego Fanklubu The Beatles w Wielbarku podczas weekendu majowego. Nasza organizacja przeżyła trzy magiczne dni w atmosferze przyjaźni i integracji muzycznej. I nie ma się co dziwić, bowiem ów wydarzenie zostało zorganizowane przez prawdziwych Fanów chcących uczcić, kontemplować i promować dorobek autorów "Orkiestry Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza".