14 czerwca 2017

Marillion - Clutching at Straws (1987)

W otoczonym grubym murem wyznawców obozie nastąpiła schizma. Oto plemię miał lada chwila opuścić wódz i szaman w jednej osobie, by żyć samotnie i pisać poetyckie teksty pod własnym nazwiskiem. Rybka - bo tak nazywali go pozostali kapłani i wspomniani wyznawcy - urządził sobie przeprowadzkę do nowego akwarium. Gdy tylko je urządził, dawne plemię odnalazło nowego przywódcę, w którym śpiewa po dzień dzisiejszy.

Jeszcze przed schizmą była trasa. A wcześniej album - zdecydowane przeciwieństwo poprzednika..

Niespełniony pisarz spędzał czas samotnie w mieszkaniu w Milwakee (USA). jedynym towarzyszem była butelka napoju wyskokowego, przynosząca tymczasowe ukojenie. Tuż obok niej w ramce widniała fotografia - nasz bohater przed kilkoma laty z żoną i dwójką dzieci - cała czwórka uśmiechnięta od ucha do ucha. Obrazek działał dwojako. Gromadził bowiem wszystkie najlepsze wspomnienia ze wspólnego życia. Wystarczyło nań spojrzeć, by ojciec usłyszał śmiechy obydwu pociech. Szkoda, że to wszystko minęło, jak łzy po deszczu... I to jest ta druga, przykra strona.

Główny bohater libretta wypija jednym haustem kolejną szklanicę whisky. Kolejną - najbezpieczniej powiedzieć. Stracił rachubę z wiadomych względów. Ten ciąg trwa już bardzo długi czas, a lekarz otwarcie napominał - "Skończ pan z tym, bo wykitujesz przed 30stką!". Torch chcąc skwitować to na swój liryczny sposób, odpalił: "A więc wątroba chce zostawić swoją kochankę!".



Rozliczenie  - to chyba najkrótsze słowo opisujące czwarte wydawnictwo studyjne zespołu Marillion. Już podczas nagrań szumiało od nieporozumień między głównym wodzem a kapłanami. Ale nawet wszelkie kwasy nie przeszkodziły grupie w przygotowaniu oryginalnej historii z alkoholem w tle, oprawionej szeroką gamą rocka neoprogresywnego lat 80-tych.

Rozdział "Misplaced Childhood" o pierwszych uczuciowych wzlotach i upadkach jest bardziej sielankowy. Wydany 12 czerwca A.D. 1987 "Clutching at Straws" to już czarny scenariusz o życiu prozaika topiącego smutki w metrach sześciennych whisky. Sam Fish miał zawrzeć w tekstach swoje wątki autobiograficzne związane z przeżyciami po spożyciu, co czyni z tekstów opowieść niezwykle wiarygodną. Dramatyzm niepokoi, a na tej płycie jest go najwięcej. Od pierwszego utworu "Hotel Hobbies", od pustych korytarzy tytułowego hotelu, rozpoczyna się ponad 50-minutowy monolog głównej postaci o otaczającym go szarym świecie, w którym przyszło mu żyć po licznych niepowodzeniach. Syntezatory Marka Kelly'ego są ukazane praktycznie na każdym kroku i w każdym utworze, jednak ustępują równomiernie miejsca nadwornemu gitarzyście grupy Steve'owi Rothery, który pozostawił swoje charakterystyczne riffy i zapadające w pamięci solówki. Dlatego własnie nie potrafię zrozumieć umieszczenia na oryginalnym LP wersji "Going Under" z popisową grą Wioślarza (wylądowała na singlu). Ale ubytek nadrabiają ostatnie utwory - najbardziej poruszające, w sam raz na koniec smutnej płyty. Od "Torch Song" aż po "The Last Straw" poznajemy ciemną stronę tożsamości bohatera wykreowanego przez Fisha. W wiązance znajdują się dwie najważniejsze kompozycje - "Slainte Mhath" i "Sugar Mice". A jaki epilog? Wcale nie wesoły. Na końcu nie ma czegoś takiego, jak "Happy Ending"...



Zastanawiające jest pytanie - jak mógłby wyglądać Marillion, gdyby nie odejście Szamana ze Szkocji? Trudno wyczuć. Co by nie było, Fishowi udało się zbudować swój spiżowy pomnik w ciągu czterech lat i dzięki czterem albumom. A wśród tych czterech longplayów są dwa Magnumy - "Fugazi" oraz nasz tegoroczny Jubilat - "Clutching at Straws".

Slainte Mhath!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz