24 listopada 2016

Bramosfera na jesień cz. 3 - Queen - Made in Heaven

BRAMOSFERA NA JESIEŃ - CZĘŚĆ 3

QUEEN
MADE IN HEAVEN
PARLOPHONE (UK); HOLLYWOOD (US)
1995

Album "The Miracle" został nagrany jeszcze bez zbytniego pośpiechu, chociaż już wtedy Królewska Czwórka wiedziała o wielu przykrych sprawach, jakie miały miejsce nieco wcześniej. W trakcie powstawania Brian May rozwodził się ze swoją żoną oraz głęboko przeżył śmierć ojca, Harolda. Z samym charyzmatycznym frontmanem również nie było najlepiej. Wiadomość o chorobie zniweczyła całkowicie jakiekolwiek plany koncertowe na przyszłość (ostatnia - "Magic Tour" - odbyła się w 1986 roku) zostawiając zespołowi możliwość dalszej twórczości studyjnej. Nie bacząc na zaistniałe problemy grupa wykorzystała tę szansę maksymalnie. Chociaż przy "Innuendo" stan zdrowia Mercury'ego drastycznie się pogarszał, to jednak udało się zarejestrować genialny materiał.

Freddie wiedział, że wkrótce nadejdzie czas pożegnania. Jak wspominają żyjący członkowie, wokaliście bardzo zależało na nagraniu jak największej ilości wersji demo, które po jego śmierci miały zostać przekształcone w pełnowartościowe utwory. Prace dopieszczające odbyły się w szwajcarskich Mountain Studios w Mountreux nad Jeziorem Genewskim - miejscu narodzin wielu poprzednich dzieł grupy.

"Made in Heaven" nie jest w stu procentach płytą studyjną, a wszystko za sprawą znajdujących się na
niej kompozycji. Mimo obecnych partii studyjnych jest zbliżona do kompilacji. Sporo rzeczy było znane jeszcze przed premierą. Wybór w trackliście nie został popełniony przypadkowo. Chcąc zaznaczyć wyraźny koncept trójka muzyków wyselekcjonowała utwory poruszające temat życia i jego kresu.

Płyta ma swoje trzy główne filary - numery nagrane przez Freddie'go na krótko przed śmiercią. Warto zacząć od "Mother Love" - ostatniego śpiewu frontmana, który mimo osłabienia wspiął się na same wyżyny (szczególnie w środkowej części). Wymowa utworu staje się jeszcze większa dzięki fragmentom chwalebnego koncertu na Wembley i innej, nagranej pod szyldem Larry Lurex kompozycji "Goin' Back" dodanych na końcu. Jest to niejako podsumowanie całej kariery jednego z najwybitniejszych wokalistów i kompozytorów.

Do "You Don't Fool Me" można podskakiwać i tańczyć przy dźwiękach łatwych do zapamiętania partii klawiszowy tworzących główny motyw melodyjny. Jest to wyraźne nawiązanie do klimatu płyty "Hot Space". Całkowita opozycja do "A Winter's Tale", w której wszelkie bóle znikają a pojawia się radość i zachwyt zimowymi krajobrazami. W subiektywnym odczuciu uważam ją za jeden z TYCH Królewskim Diamentów - co do tego nie mam żadnych wątpliwości.  Brian May wyczarował Solówkę, jakiej wcześniej nie było. Tak właśnie wybrzmiewa Red Special we współpracy z dziesięciopensówką. 

Główną część longplaya zamknięto klamrowo intrem/outrem "It's A Beautiful Day", powstałym jeszcze w 1980 roku podczas przygotowań do "The Game". Warto sięgnąć po jej surową, zaimprowizowaną wersję dołączoną do reedycji całego katalogu nagrań przed pięcioma laty. Miniatura właściwie wchodzi trzykrotnie podczas odsłuchu, ale o tym później. Tytułowa piosenka pochodzi z pierwszego solowego albumu wokalisty "Mr. Bad Guy", a na potrzeby wydawnictwa skomponowano nową aranżację. "Let Me Live" ma w sobie sporo z gospelu, obecnego przez całe pięć minut. Każdy z trzech aktywnych wokalnie członków ma tutaj swoją partię. Solo Briana rzecz jasna obowiązkowo. I ten fortepian zintegrowany z chórem...

Sześć lat wcześniej "The Miracle" promowało kilka udanych singli, w tym "Scandal", na którego stronie B umieszczono "My Life Has Been Saved". Wokal z oryginału został jako jedyny, a dołączono do niego nowe instrumentarium. No, i teraz pytanie - która jest lepsza? Bezapelacyjnie singlówka. Więcej w niej gitary i luzu.

Gdy w 1988 roku Brian May przeżywał rozstanie z żoną, wraz z przyjaciółmi napisał "Too Much Love Will Kill You" - znany, podobnie jak powyższy, z dwóch wersji - solowej Briana i z Freddiem na wokalu. W tym wypadku trudno rozprawiać nad lepszością jednej od drugiej, gdyż obie są identycznie udane i nasycone emocjami.

Kto przed dwudziestoma laty myślał, że "It's A Beautiful Day" zamyka kompakt po okrzyku "Yeah" był zdumiony zauważając, że na wyświetlaczu CD-Playera czas nie przestał płynąć. Bo to jeszcze nie koniec. Zapętlone syntezatory i dodatkowe efekty tworzą ponad dwudziestominutową ambientową podróż, interpretowaną przez fanów jako ostatnia droga Freddiego.

Naprawdę, długo łamałem sobie głowę nad wyborem albumu, by uczcić dzisiejszą rocznicę. W propozycjach znalazły się "A Night At The Opera" jako Magnum Opus Queen i "News From The World". A poza nimi myślałem też o trzech ostatnich płytach z Mercurym. Finalnie padło na "Made in Heaven" jako hołd złożony Freddiemu przez przyjaciół.

Fab...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz