6 września 2017

Pink Floyd - A Momentary Lapse of Reason (1987)

Dziś będzie inaczej...
Nie spodziewajcie się długiego, monotonnego bełkotu autora o tym, jak wyglądała historia płyty. W takim dniu, jak ten normalny, okazyjny tekst ustąpi miejsca archiwalnemu, popełnionemu przed kilkoma laty. Będzie się wydawał archaiczny w swoim wyrazie, bez składni i w ogóle... Miał on zostać opublikowany na jednym z polskich portali muzycznych dokładnie pięć lat temu na ćwiartkę "Chwilowej utraty zdrowego rozsądku". Wyszło jak wyszło...

Uruchommy ponownie nasz wehikuł czasu.





W dniu 7 września 1987 roku w Wielkiej Brytanii ukazał się, ku ogólnej radości i zdziwieniu zarazem, kolejny album progresywnej formacji muzycznej Pink Floyd. Radość wynikała niewątpliwie z powrotu wirtuozów, którzy od dwudziestu lat tworzyli psychodeliczne pejzaże i koncept albumy. Zdziwienie natomiast objawiło się w sytuacji, jaka nastała dwa lata wcześniej. Roger Waters - uznający się za lidera o totalitarnych cechach rozwiązał grupę. przy tym otwarcie nawoływał, aby o zespole mówiło się jak o czymś, co trwale zostało usunięte z rzeczywistości.

W całej tej sytuacji bohaterem, którego należy uhonorować odznaczeniami najwyższej klasy jest bez wątpienia David Gilmour. Zabawił się on w Doktora Frankensteina, aby przywrócić grupę poddaną hibernacji. Roger, rzecz jasna, nie siedział cicho jak mysz pod miotłą. Dla niego Floydzi mieli się kojarzyć wyłącznie z jego nazwiskiem i uznał gest Davida jako jawny sabotaż. Wszystko miało swój finał na sali sądowej. Skończyło się wygraną Davida, Nicka Masona oraz oczywiście Ricka Wrighta (usuniętego przez Watersa w 1979 roku). Nowy album miał być inauguracją kolejnej ery zespołu. Richard ze względów prawnych został zatrudniony jako muzyk sesyjny, a Mason zasiadł za perkusją.

"Chwilowa utrata pamięci" to krążek zdecydowanie lepszy od poprzednika (The Final Cut, 1983). Słychać na nim syntezatory będące wizytówką lat 80-tych. Muzyka jest ożywiona, teksty przemyślane. Album otwiera instrumentalna "Signs of Life". Żywe kawałki - "Learning to Fly" czy "One Slip" zachwycają brzmieniem i głębokością muzyczną. "On a Turning Away" to także nie warty pominięcia utwór. Zaletą jest solówka wygrywana w ostatnich minutach jego trwania. Inne instrumentarium - "Terminal Frost" zawsze kojarzył mi się ze wschodzącym słońcem. Jeszcze te przygrywki klawiszowe i solówki dwóch saksofonów - esencja ducha.

Album to także melancholia i smutek. "Yet Another Movie" z dołączonym krótkim utworem "Round and Around" czy ośmiominutowe "Sorrow" jest perfekcyjnym odniesieniem do dawnego brzmienia zespołu.

Pomimo tak wspaniałej dawki muzyki płyta ma także swoje potknięcia. Niezbyt rytmiczna "Dogs of War" nigdy nie przypadała mi do gustu (2017 - już przypadła). Nie wspomnę o dwuczęściowej "A New Machine" - jest to jedynie przepuszczenie wokalu Davida przed odpowiednie efekty i nic więcej. Nie rozumiem w ogóle, czemu zdecydowano się na dołączenie takiego eksperymentu do i tak imponującej listy utworów.

Piękna robota, Panowie!

-----
Powyższa "recenzja" powstała we wrześniu 2012 roku dla uczczenia 25 rocznicy wydania trzynastego albumu studyjnego Pink Floyd. Niektóre uwagi i spostrzeżenia autora w niej wyrażone po pięciu latach nieco odbiegają od tych obecnych. Autor z góry przeprasza za liczne błędy stylistyczne, które popełnił będąc niepełnoletnim chłystkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz